W Hongkongu nasilają się obawy dotyczące pozycji miasta jako finansowego centrum kraju. Przyczyną niepokoju są plany rządu chińskiego, zgodnie z którymi do 2020 r. Szanghaj ma się stać międzynarodowym centrum finansowym.

Jak podkreśla T.C. Chan, znany hongkoński bankier, dawnej brytyjskiej kolonii może grozić los Bostonu lub Chicago, czyli miast, które żyją w cieniu Nowego Jorku.

Pośród mocnych stron Szanghaju wymienia się m.in. inwestycje w infrastrukturę (nowe drapacze chmur, w tym liczący 101 pięter World Finance Center, rozbudowa metra) oraz reformy rynku finansowego. Ale Hongkong z pewnością nie podda się bez walki. Do jego głównych zalet należy zaliczyć większą ilość notowanych spółek (1297 podmiotów), regionalne siedziby głównych światowych banków (np. Goldman Sachs, JP Morgan czy Morgan Stanley) oraz niską stawkę podatku dochodowego (15%).

Mimo to wielu analityków jest zdania, że w dłuższej perspektywie to właśnie Szanghaj wyjdzie z tej rywalizacji zwycięsko, ponieważ już sama skala operacji finansowych potrzebnych do obsługi rozwijającej się chińskiej gospodarki zdecyduje o dominacji metropolii w delcie rzeki Jangcy.